Za nami pierwsza odsłona protestu farmaceutów przeciw zapisom nowej ustawy refundacyjnej. Od 13 przez godzinę część aptek w całym kraju była zamknięta, a leki wydawano pacjentom tylko w sytuacjach zagrożenia życia. Naczelna Rada Aptekarska, która zaapelowała do farmaceutów o przystąpienie do protestu, domaga się między innymi zniesienia kar dla aptekarzy, którzy zrealizują niewłaściwie wypisane recepty.[Resimleri görebilmek için üye olun veya giriş yapın.]Na drzwiach protestujących aptek pojawiły się specjalne komunikatyDo ostatniej chwili pozostawało zagadką, ile aptek faktycznie przystąpi do protestu. Apteki w centrum Lublina w większości były w czasie protestu otwarte, a w niektórych nie było nawet informacji o proteście. W tych, które zdecydowały się przyłączyć do akcji, farmaceuci tłumaczyli, że to jedyny sposób na wywalczenie zmian w ustawie refundacyjnej. Uczestniczymy w proteście, to jest nasze pięć minut, tylko tak możemy załatwić nasze postulaty. Nie obsługujemy klientów, którzy nie mają pilnych recept. Reagują spokojnie, wiedzą z telewizji o proteście - mówiła kierowniczka jednej z protestujących aptek.
Na sąsiedniej ulicy na drzwiach apteki wisiała informacja o proteście, ale personel obsługiwał wszystkich klientów. Nasz protest polega na tym, że dokładnie sprawdzamy recepty, nie realizujemy tych, które nie są prawidłowo wystawione lub opatrzone pieczątkami protestujących lekarzy - poinformowała farmaceutka - Chcieliśmy przeprowadzić ostrzejszy protest, zamknąć drzwi na godzinę, ale po rozpoznaniu sytuacji w okolicy zorientowaliśmy się, że większość aptek pracuje. Apteki rywalizują ze sobą, więc też postanowiliśmy pracować. Wygląda na to, że nie potrafimy być solidarni w tym proteście.
W Kielcach większość aptekarzy przystąpiła do protestu. W całym województwie świętokrzyskim nieczynnych było w tym czasie około 70 procent aptek. Głosy wśród pacjentów, którzy pocałowali klamkę, były podzielone. Mocno oburzona była kobieta, która - jak mówiła - przyjechała do centrum miasta z odległej dzielnicy po lek, który miała dzisiaj odebrać, i czekała pod drzwiami apteki ponad godzinę. NFZ, lekarze i aptekarze utrudniają życie pacjentom. To wynika z ich złośliwości. Panuje bałagan, który najwyraźniej komuś pasuje - mówiła.
Do protestu dołączyła również większość aptek w województwie kujawsko-pomorskim, ale wbrew zapowiedziom akcja nie miała powszechnego zasięgu. Jak poinformował prezes Pomorsko-Kujawskiej Izby Aptekarskiej Piotr Chwiałkowski, udział w proteście zadeklarowało 90 procent aptek.
Normalnie czynne były natomiast apteki należące do dużych sieci, w których pojawiły się odgórne zalecenia, by nie przystępować do protestu.
Na Śląsku do protestu przyłączyło się ponad 800 z 1300 aptek. Protest przybierał jednak różne formy - od realizacji wszystkich recept, ale w sposób bardzo drobiazgowy, przez wyznaczenie dyżurnego farmaceuty, który przy drzwiach obsługiwał wszystkich pacjentów, po zamknięcie apteki. Zdarzyła się jednak i taka placówka, która do protestu przystąpiła jedynie... "duchem". Popieramy protest. Nie mogliśmy jednak zamknąć apteki we wskazanych godzinach, ponieważ w tym czasie przychodzi do nas spora grupa osób, które wykupują specjalistyczne leki immunosupresyjne dla pacjentów po przeszczepach, których nie dostaną nigdzie poza naszą placówką - tłumaczył jej kierownik.
Zamknięta między 13 a 14 była większość z około tysiąca aptek na Dolnym Śląsku. Jak poinformowała wiceprezes Dolnośląskiej Izby Aptekarskiej Irena Knabel-Krzeszowska, od rana aptekarze w regionie przesyłali do izby deklaracje o przystąpieniu do protestu. Tuż przed godziną 13 takie deklaracje wpłynęły z 56 procent aptek w regionie. Takie deklaracje nadal przychodzą i szacujemy, że będzie ich dużo więcej. Ich liczba przekonuje nas, że protest jest zasadny. Mieliśmy nieliczne sygnały, że niektóre apteki nie przystąpią do protestu, tłumacząc, że muszą zarabiać - mówiła Knabel-Krzeszowska.
Inaczej było na Podkarpaciu, gdzie zdecydowana większość aptek nie przystąpiła do protestu i pracowała normalnie. W wielu przypadkach w witrynach aptek pojawiły się tylko plakaty informujące o proteście.
Podkarpacka Okręgowa Izba Aptekarska poparła protest, ale - jak poinformowała jej szefowa Lucyna Samborska - decyzja, czy do niego przystąpić, należała do właścicieli aptek. Nie można się dziwić, że większość aptek w regionie pracowała normalnie. Część należy do ogólnopolskich sieci, a te nie przystąpiły do protestu. Poza tym trudno jest ocenić przez szybę, czy dany pacjent przyszedł do apteki po lek, który ratuje życie, czy nie. Dlatego właściciele aptek woleli nie ryzykować i nie zamykać aptek - tłumaczyła.
W Rzeszowie zamkniętych przez godzinę było zaledwie kilka aptek, ale pacjenci podchodzili do tej sytuacji ze zrozumieniem. Skoro lekarze załatwili sobie, że nie będą karani, to dlaczego aptekarze mają być poszkodowani? Niech walczą o swoje - mówił jeden z klientów apteki, która przystąpiła do protestu.
Łódzkie apteki w większości przyłączyły się do ogólnopolskiego protestu. W tych, które pracowały normalnie, właściciele podkreślali, że ich zdaniem protest jest spóźniony, a byłby skuteczniejszy, gdyby odbył się równolegle z protestem lekarzy.
W Lubuskiem tamtejsza Okręgowa Rada Aptekarska spodziewała się, że w proteście weźmie udział około 40 procent placówek w regionie. Jak informował szef Rady Ryszard Kiedrowski, na udział w akcji zdecydowali się jednak przede wszystkim właściciele pojedynczych aptek, a placówki sieciowe z reguły pracowały normalnie.
Spokojnie przebiegł protest aptekarzy w Zachodniopomorskiem, chociaż przystąpiło do niego wiele placówek. Według danych Okręgowej Izby Aptekarskiej w Szczecinie, która obejmuje zachodnią część województwa, na 359 zrzeszonych aptek do protestu nie przystąpiło tylko dwanaście. Z kolei z informacji Środkowopomorskiej Izby Aptekarskiej w Koszalinie, obejmującej wschodnią część województwa zachodniopomorskiego i trzy powiaty pomorskiego, wynika, że udział w proteście zadeklarowała ponad połowa z 272 aptek.
W Wielkopolsce działają dwie Izby Aptekarskie - w Poznaniu i Kaliszu. W Poznaniu pierwszy dzień protestu zostanie podsumowany we wtorek na konferencji prasowej. Z kolei na terenie działania Okręgowej Izby Aptekarskiej w Kaliszu apteki się podzieliły - wiele przerwało pracę, ale znaczna część pracowała.
Na Podlasiu Okręgowa Rada Aptekarska w Białymstoku dopiero jutro zdecyduje, czy apteki w regionie przyłączą się do protestu. Na razie placówki same decydowały, czy wziąć udział w akcji, i zdecydowana większość pracowała normalnie. Były apteki, które nie pracowały w ogóle, były też takie, które nie realizowały w czasie protestu wszystkich recept. Ale to była zdecydowana mniejszość. Niestety - przyznał prezes Okręgowej Rady Aptekarskiej w Białymstoku Jarosław Mateuszuk.
Na Pomorzu i w części województwa warmińsko-mazurskiego w proteście uczestniczyło ponad 70 procent placówek, czyli co najmniej 600 spośród istniejących 800. Według prezesa Gdańskiej Okręgowej Rady Aptekarskiej Pawła Chrzana, "do protestu będzie przystępować coraz więcej placówek".
O co walczą
O przystąpienie do protestu zaapelowała do farmaceutów Naczelna Rada Aptekarska. Jej szef Grzegorz Kucharewicz oświadczył w sobotę, że farmaceuci czują się pokrzywdzeni decyzją rządu, by pozostawić w ustawie refundacyjnej przepisy w sprawie kar. Przypomniał, że rząd usunął z ustawy zapisy dotyczące karania lekarzy. Widocznie protest bardziej wpływa na decyzję polityków - mówił. Podkreślał, że aptekarze współpracowali z Ministerstwem Zdrowia i powstrzymywali się od protestu, bo liczyli na to, że "będą traktowani poważnie". Okazało się, że nie miało to znaczenia - ocenił.
NRA domaga się wykreślenia z ustawy refundacyjnej zapisów przewidujących karanie aptekarzy za realizację recept zawierających błędy, a także zmiany przepisów dotyczących wydawania tańszych odpowiedników leków. Aptekarze żądają także - jak mówił Kucharewicz - "rzeczywistej abolicji w związku z wydawaniem leków na wadliwe recepty wystawione podczas protestu lekarzy, po 1 stycznia 2012 roku".
Kucharewicz podkreślił, że zmian w ustawie mogą dokonać jeszcze senatorowie. Dodał, że aptekarze są otwarci na rozmowy z ministrem zdrowia Bartoszem Arłukowiczem, które miałyby doprowadzić do kompromisu.